Recenzja płyty La Roux

piątek, 6 listopada 2009



O La Roux, londyńskim duecie electropop dowiedziałem się w telewizji, z teledysku Bulletproof. Zaprzysięgłem sobie, że z popem nie będę miał nic wspólnego, ale pochlebne opinie w Internecie, uroda i charyzma ognistowłosej wokalistki Ellie Jackson skłoniły mnie do odsłuchania debiutanckiego albumu, o takiej samej nazwie jak grupa. Jego premiera miała miejsce 29 czerwca tego roku, kiedy Europę opanowała gorączka na punkcie singla Quicksand oraz In for the kill. Od początku traktuję ten projekt jako muzyczną ciekawostkę, ze względu na fakt, że album stara się „odgrzać” lata osiemdziesiąte XX wieku, wykorzystując syntezatory z tamtych czasów, podane w nowej bardzo futurystycznej formie, poprzez ostre, rytmiczne beaty, oraz młodzieńczy, donośny głos Ellie. Taką mieszankę wielbię! Warto dodać, że warstwa tekstowa wyróżnia się swoją odmiennością, oryginalnością (wszechobecna gra słów), a teledyski nie mają nic wspólnego ze złotą dekadą. Wokalistka sama również wyznaje:

„Muzyka teraz nie brzmi szczerze. A tamte dźwięki sprawiają wrażenie naprawdę wolnych (…). Wydaje mi się, że muzyka gitarowa najlepsze dni ma już za sobą, dopóki ktoś jej nie odświeży w jakiś sposób. Teraz czas na syntezatory.”

Album dla: fanów lat 80, wolnych brzmień, rudowłosych panien. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. „I’m not your toy” na prywatce zaowocuje dobrą zabawą.
Na końcu chciałbym podziękować mojej wychowawczyni za pochlebną opinię na temat tej muzyki, a także pewnemu Radkowi, który wydał opinię, na temat okładki singla „I’m not your toy” . Dziękuję Wam z całego serca.

0 komentarze:

Prześlij komentarz