Koto i harfa (2012)

niedziela, 25 października 2015

W piaskowej, pustej komnacie zaczynają rozbrzmiewać fale koto i harf. --- Drgają, rozpływają się w uszach, nachodzą z różnych stron, przeistaczają powietrze w eter. Ściany cierpliwie przyjmują te dźwięki edeńskie, lecz i odbijają je wdzięcznie, komponując nowe akordy z odcieni odcieni.
Na podłogach porozkładane skóry tygrysów i innych drapieżników. Na ich miękkości rozkłada się sposobem rzymskim moja sfora, ludność mojego seraju, wpatrzona we mnie --- siedzącego dumnie na tronie z mlecznego marmuru i złota. Ja przewodzę, ja jestem autorytet; tak jest, albo przynajmniej chcę, żeby tak było.
Ja mam twarz bladą, bliznami już przyblakłymi naznaczoną, ale natchnioną spokojem. Oddech ulgi długi, spokojny, wolny.
 - Półtora roku, towarzysze wszyscy moi, siostry i bracia - ozwałem się a instrumenty milknęły powoli, a za nimi odeszło i echo. - Półtora roku...
Dla mojego krótkiego wzroku niewidoczne są głębie wnętrza, ginące w mroku. Tam płażą się tkanki tych, których pokonałem.

Pewne próby

sobota, 24 października 2015

1. Każdy człowiek powinien zorientować się na Prawdę, a Ona leży tam, gdzie nikt nie chce po nią sięgać - gdzieś pośrodku, gdzie światło dwóch przeciwległych latarni ledwo co dociera. 
2. Prawda leży więc paradoksalnie w ciemności.
3. Życie jest walką dobro-zło. Dobro panowało w Edenie, zło będzie w czasie Apokalipsy. A my, tegocześni, miotamy się między jednym a drugim.
4. Dążymy do jednej ze stron, ale nigdy jej nie osiągniemy, bo każda jest nieskończona jak zbiór liczb. Nawet najgorszy człowiek świata miał w sobie okruch dobra. Najświętszy wpada w sidła grzechu.
5. Nie jestem konfucjanistą, który twierdzi, że harmonia i ideał to 50% zła i 50% dobra. Ideałem jest 100% dobra, ale to zawsze ideał - nieosiągalny dla nas.
6. Dlatego misją każdego człowieka jest: minimalizować zło, a maksymalizować dobro. Na to nas chociaż stać.

Zebra (fragment 3)

niedziela, 11 października 2015

Lucia z łatwością odnalazła budynek Instytutu badań nad antropogenezą. Znajdował się on w starej kamienicy, nieopodal pewnego poznańskiego gotyckiego kościoła; lecz nie tak szybko zobaczyła się z Tadeuszem. W momencie jej przyjścia, tylko on przebywał w laboratorium; reszta naukowców rozeszła się, a on sam, jako główny koordynator badań, miał zająć się dalszymi obserwacjami po zakończeniu właściwej części eksperymentu.

Vvardenfell

sobota, 21 marca 2015

Gdy zredukujemy rzecz skomplikowaną do jej najprostszych cech, otrzymujemy ciekawy materiał do pytań i poszukiwań. Ostatnio zainteresowała mnie kwestia wpływu muzyki na ludzką psychikę, względnie na pojęcie tak rozmyte, jak "odczucia". To nie wydaje się takie oczywiste, kiedy przyjmiemy, że muzyka jest tylko kombinacją pewnych dźwięków (po dalszej analizie: drgań powietrza, ale nie o każdy dźwięk mi chodzi a tylko o muzykę). Analogicznie można mówić o odczuciach wywoływanych przez pewne obrazy, zapachy, smaki wrażenia dotykowe. Zainspirowany "Etyką" Despinozy (głównie częścią III),  można powiedzieć, iż za wszelkie odczucia (wg Despinozy - "wzruszenia", jeśli dobrze wywnioskowałem) odpowiadają jakieś "rzeczy" - przyszłe, przeszłe i teraźniejsze -  które umysł sobie wyobraża. 
Lecz to nie zadowala. Dlaczego bowiem niemal wszyscy reagujemy smutkiem na muzykę "smutną", pewnym pokrzepieniem i uciechą na muzykę "radosną"? Gdzie to jest zakodowane? Może w kulturze, może w mózgu? Może po prostu proces prawidłowych odczuć na daną muzykę jest nam wpajany w procesie takiej niby-socjalizacji, na przykład: nasz umysł od lat najmłodszych utożsamia sobie smutną muzykę z sytuacjami smutnymi (w filmie, na pogrzebie). Może to w końcu jakaś atawistyczną pozostałość po życiu pierwotnych? 
Trzeba będzie po prostu pomyśleć i przerzucić kilka książek. Jak na razie, słucham ścieżki dźwiękowej do Morrowinda - i wpadam bez powodu w melancholię. Nie utożsamiając muzyki z niczym smutnym. Jej smutek tkwi w samej barwie dźwięku.

P.S.: Oczywiście, to tylko szkic, gdzie jest ledwie naszkicowana problematyka tego problemu. Ten tekst to nie traktat.

Tutaj nie korzystajcie z luzu interpretacyjnego

środa, 14 stycznia 2015

Proszę Boga, żeby mnie trzymał z dala od pychy i przemądrzałości. I dzięki temu wiele razy zamknęły mi się usta, bądź okienko wpisywania komentarza. Ale kiedy widzę, że ktoś błądzi (a święty Augustyn z Hippony nazwałby to wręcz bredzeniem), to stwierdzam to bez ogródek, powołując się na mądrych ludzi i na ich wnioski. Rzadko na siebie. Bo czuję, że wiem coś. Ale tylko coś i nic innego. Tego czegoś nikt mi nie może odmówić, chyba, że to uzasadni. 
Bo zacząłem od niedawna żyć, przyjmując wobec siebie pewną podstawę myślenia o tym, jaki jestem. Pewnych cech i właściwości już mi nikt nie odbierze (zresztą - kto to robi, nie zna mnie, albo tylko łudzi się, że mnie zna). Przez to już nie zastanawiam się godzinami, czy słowa, tyczące się mnie, są prawdziwe. Umiem siebie samego oceniać, jestem wobec siebie uczciwy. Robię coś źle - czuję to, lecz nie jak kiedyś - kiedy każda czynność przynosiła tylko wyrzuty sumienia i wątpliwość.
Czasem, nawet często, błądzę - to jest dyspozycja każdego człowieka. Nikt jednak nie może oceniać człowieka po jednym błędzie. Dlatego wybaczam. I proszę, żebyście i mi wybaczyli.