Cztery pory roku - 50-lecie The Beatles

niedziela, 28 marca 2010

Wczoraj, to jest 27 marca w Teatrze Letnim odbył się koncert poświęcony 50-leciu legendarnego zespołu The Beatles. Tak się składa, że miałem okazję w nim uczestniczyć. Wystąpiło kilkanaście młodych wokalistek z regionu, w tym: Biziorek Marta, Czerwińska Dominika, Chatłas Karolina, Grabowska Anna, Hińczewska Michalina, Łoś Monika, Małecka Marta, Modrzejewska Magda, Renk Magda, Renk Martyna, Strzelecka Sylwia, Trzeciak Anna, Urbańska Karolina, Sara Rygielski, Wysocka Ewa oraz zespół Hitto. Scenariuszem i reżyserią zajął się Pan Sławomir Małecki.

Zarówno aranżacje, jak i wokale stały na bardzo wysokim poziomie, i zasługiwały na oklaski (których oczywiście nie brakowało). Zaśpiewano największe przeboje zespołu, np. Michelle (poniżej) czy Yesterday.

Koncert charyzmatycznie prowadziła Barbara Wiśniewska.

Sześć stóp pod wodą, rozdział czwarty

wtorek, 9 marca 2010

Traktat o Syrenach, manuskrypt, przy pomocy którego rozwiązać mogłem tajemnicę oddychania w wodzie - znajdował się w cudzych rękach. Co prawda był to tylko jeden kawałek skomplikowanej układanki, i nie zawierał żadnej przydatnej wskazówki.
A mimo to w żadnym wypadku nie mogłem pozwolić na sromotną porażkę, której wizja wręcz wisiała mi nad głową. Dobrze, że byłem człowiekiem silnym psychicznie i odpornym na presję.
Biegłem truchtem, prosto przed siebie, nie zwracając uwagi na to co, i kogo mijam. Na moje nieszczęście błądzenie po korytarzach dłużyło się i dłużyło, a ja nigdzie nie natrafiałem na złodzieja (a zresztą: nawet się go nie spodziewałem).
Dziwnym to trafem trafiłem do recepcji. Podłogi tego pomieszczenia były pokryte białym marmurem, połyskującym w świetle lamp. Wokoło skórzane fotele o czarnym obiciu, szklane etażerki na których leżały rozrzucone stosy ulotek i broszur. Recepcja wystrojem przypominała przychodnię na Trakcie Głównym.
Z tą różnicą, że w recepcji panowała totalna pustka. Ład i porządek aż raził po oczach. Wszak myślałem, że przetoczyła się tu istna "burza, taka z piorunami", a tu proszę... ani kropelki krwi ani cząstki jakiegoś organu... nic!
Nagle:
- Stój Edwinie Handlaa, stój bo ją zabiję! - zagroził ktoś z tyłu. Odwracam się, i dobywam wyrzutnik harpunów.
I oto przede mną stał zamaskowany złodziej. Odziany był w czarny lateksowy uniform, z wieloma kieszeniami, kaburami na pasie i innym wyposażeniem, przez co wyglądał nie co groteskowo i pokracznie.
Biedna Diamanda Kohn służyła mu za "żywą tarczę" - jedną ręką objął ją w biodrach, drugą zaś, przyłożył pod jej gardło myśliwski nóż. Dziewczyna, wściekła i zniesmaczona zarazem, z całej siły próbowała wyswobodzić się z rąk intruza.
- Rzuć broń! - warknął półgłosem.
Nie posłuchałem jego polecenia. Stałem przed nim ze stoickim spokojem i starałem się mierzyć bronią tak, aby nie trafić w Diamandę Kohn.
- Poderżnę jej gardło! - syknął mocniej przyciskając nóż do szyi swej zakładniczki. Ta uniosła wysoko głowę zaciskając zęby.
- Nie sądzę - odparłem spokojnie, wykonując kilka kroków w jego kierunku. Presja, która na niego oddziaływała stawała się coraz większa. Nie myliłem się - intruz nie wprawił w ruch swojego noża.
- Puść ją - zażądałem przekonującym głosem.
- Najpierw wyrzuć tą zabawkę!
Nie odrywając od niego wzroku pełnego przebiegłości i uwagi, zamaszystym ruchem wyrzuciłem za siebie wyrzutnik harpunów. W jego oczach z pewnością wyglądał na zabawkę. Gdyby jednak poczuł harpun zatapiający się w jego wnętrznościach, wnet zmieniłby zdanie.
Intruz pchnął swoją niedoszłą ofiarę w moją stronę. Diamanda objęła mnie opierając swą głowę o moją pierś i zmroziła Intruza wzrokiem. Spodziewałem, że rozpłacze się i załamie - jednak zachowała zimną krew i nie wydała z siebie ani jednej łzy.