Nie ma mostu

wtorek, 22 kwietnia 2014

Oprócz mojej personalnej i wiecznej Beatrycze, OSOBLIWĄ miłością nie darzę nikogo więcej. No, chyba że chodzi o bohaterów moich wiecznie piszących się książek. To jest dopiero kuriozalna miłość, bo jakby niby-boga-ojca do niby-ludzi. Ale czy odwzajemniona? 
Najpierw pewnie wszyscy mnie kochali, bo byłem ich stwórcą, a świadomość mojego gestu kreacyjnego była jeszcze głęboko w nich zakorzeniona. Potem przyszedł chłód, kwestionowanie mojego istnienia, aż w końcu wojujący ateizm. Bo po stworzeniu świata ucichłem i wszystko, co później, mogło się dziać jedynie na zasadzie prawdopodobieństwa. Obdarzyłem swoich bohaterów osobowością: charakterem i usposobieniem, poza granicami których nie mogą działać. Oni nie są kukiełkami, w które wkładam swoje idejki, są psychologicznie wiarygodni. Innymi słowy, pisanina realistyczna, nie awangardowa.
Dolina, a pod nią rzeka. Zerwany most. Co by zrobił Ikon Ikonowicz IV, a co Amanda von Guckenstein. Iko, w iście 'surwiwalowym' stylu, jakby to powiedział ktoś inny, próbowałby, przede wszystkim, coś zdziałać: może naprawiłby most, może zszedłby na dół i przeprawił się przez płycizny rzeki i wspiął na górę po drugiej stronie? Natomiast Amanda, notabene arystokratyczna prostytutka, zadzwoniłaby po bogatego ojca (w przypadku posiadania przy sobie komórki), albo czekałaby bezradnie na swojego wybawiciela. Czytelnik nie zna powyższych bohaterów, ale musi uwierzyć, że ich zachowań nie dałoby się odwrócić bez czynienia akcji groteskową.