Vvardenfell

sobota, 21 marca 2015

Gdy zredukujemy rzecz skomplikowaną do jej najprostszych cech, otrzymujemy ciekawy materiał do pytań i poszukiwań. Ostatnio zainteresowała mnie kwestia wpływu muzyki na ludzką psychikę, względnie na pojęcie tak rozmyte, jak "odczucia". To nie wydaje się takie oczywiste, kiedy przyjmiemy, że muzyka jest tylko kombinacją pewnych dźwięków (po dalszej analizie: drgań powietrza, ale nie o każdy dźwięk mi chodzi a tylko o muzykę). Analogicznie można mówić o odczuciach wywoływanych przez pewne obrazy, zapachy, smaki wrażenia dotykowe. Zainspirowany "Etyką" Despinozy (głównie częścią III),  można powiedzieć, iż za wszelkie odczucia (wg Despinozy - "wzruszenia", jeśli dobrze wywnioskowałem) odpowiadają jakieś "rzeczy" - przyszłe, przeszłe i teraźniejsze -  które umysł sobie wyobraża. 
Lecz to nie zadowala. Dlaczego bowiem niemal wszyscy reagujemy smutkiem na muzykę "smutną", pewnym pokrzepieniem i uciechą na muzykę "radosną"? Gdzie to jest zakodowane? Może w kulturze, może w mózgu? Może po prostu proces prawidłowych odczuć na daną muzykę jest nam wpajany w procesie takiej niby-socjalizacji, na przykład: nasz umysł od lat najmłodszych utożsamia sobie smutną muzykę z sytuacjami smutnymi (w filmie, na pogrzebie). Może to w końcu jakaś atawistyczną pozostałość po życiu pierwotnych? 
Trzeba będzie po prostu pomyśleć i przerzucić kilka książek. Jak na razie, słucham ścieżki dźwiękowej do Morrowinda - i wpadam bez powodu w melancholię. Nie utożsamiając muzyki z niczym smutnym. Jej smutek tkwi w samej barwie dźwięku.

P.S.: Oczywiście, to tylko szkic, gdzie jest ledwie naszkicowana problematyka tego problemu. Ten tekst to nie traktat.