Wspomnienia z miasta snów, część pierwsza

niedziela, 31 stycznia 2010

Słowem wstępu: ta seria postów dotyczyć będzie Ciechocinka (Synto/Bazaa), mojego rodzinnego miasta. Pokażę wam, dlaczego jest takie niezwykłe, i dlaczego okraszałem je mianem "Miasta moich snów". Oto część pierwsza.



E L E K T R O W N I A

Ta wieża średniego napięcia, rozdzielnia prądu (jak zwał tak zwał), została ochrzczona (przeze mnie) jako "elektrownia". Do dzisiaj zadaję sobie pytanie: "Dlaczego akurat elektrownia?! Toż to ani jednego komina nie ma! Sterta dziwacznych, metalicznych konstrukcji . Ale dlaczego aż tak mnie intrygowała?! Może... może dlatego, że to najwyższa budowla w całym Ciechocinku (o ile nie wyższe są Tężnie)

Iko czwarty wraz ze swoim azjatyckim towarzyszem...

-1-


Iko Czwarty wraz ze swoim azjatyckim towarzyszem Kim Hye Sungiem siedział przy jednym ze stolików „Baru, restauracji i kawiarenki pod Drugą Bramą”.
Miejsce to, tak samo jak ulice, świeciło pustkami. Ich obecność przyciągała wzrok starego łysiejącego barmana, który z braku innych zajęć polerował kieliszki, czekające tylko na wypełnienie się ostrą, pobudzającą zmysły Malarką Ce.
Tymże specyficznym alkoholem upijali się zarówno miejscowi, jak i przybysze. Już jeden kieliszek rozgrzewał do czerwoności, co w klimacie subpolarnym było na wagę złota. Bynajmniej „Bar, restauracja i kawiarenka pod Drugą Bramą” nie był „jakąś tam” pijacką speluną. Wręcz przeciwnie – gościł w swych progach nie jednego inteligenta, polityka czy inną osobistość, a występy miejscowej śpiewaczki – Lady Guby – znał cały światek avaloński.

Stary d z i a d u s, jakby nie mógł gapić się w te swoje durne kieliszki, pomyślał Iko.
Gdy wstał i zbliżył się do lady, stary barman zląkł się i wzdrygnął, wydając z siebie stłumiony krzyk. Iko nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, wyciągnął tylko z kieszeni złożoną na pół kartkę i rozwinął ją.
Widniał na niej portret młodego i bardzo postawnego mężczyzny. Twarz, niczym wyciosaną z kamienia charakteryzowały wydatne kości policzkowe (zupełnie jak u Kim Hye-Sunga). Gabarytami przypominał goryla.
- Czy wie Pan, gdzie może przebywać ten człowiek? – zapytał Iko, podsuwając fotografię staremu barmanowi. Ten przebrnął po niej kątem oka, spojrzał na Iko z niepewnym wyrazem twarzy i odrzekł:
- N-nie, p-proszę pana…
Zapadła grobowa cisza, co jakiś czas przerywana głośnym mlaśnięciem, czy siorbnięciem Lee Hye Sunga, pożywiającego się Kim chi…

Iko źle to rozegrał. Zamiast spokojnie się przedstawić, powiedzieć, że jest się z Xori i wyjaśnić powód w jakim poszukuje Krzysztofa M. (tak bowiem nazywał się mężczyzna ze zdjęcia), przeszedł do sedna, a na dodatek wzbudził u barmana przesadny wręcz lęk i niechęć.
Wzdychnął z bólem i wrócił na swoje miejsce z bezradnie spuszczonymi ramionami.

Zbiegiem okoliczności do środka „Baru, restauracji i kawiarenki pod Drugą Bramą” wkroczył Krzysztof. Zbliżył się ślimaczym tempem do starego barmana i zamienił z nim kilka słów. Co za szczęście! Iko przyglądał się tej całej sytuacji ze skupieniem, chociaż nie było to po nim widać.
- Wrócę z towarem nieco później, wiesz, muszę zaprowadzić do bazy jakiegoś ruska. Laszlo mi kazał – usłyszał.
Stary barman kiwnął lekko głową. Na jego twarzy widniało zakłopotanie. Starał się całą sprawę ukryć, niestety Iko był już co do niego uprzedzony…
Krzysztof wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Działo się to w tak krótkim czasie, że dopiero po chwili do Ika doszło to, co się wokół niego dzieje:
- Hye Sung, on tu był, rozumiesz? Idziemy! – gorączkował, szturchając swego towarzysza łokciem. Czuł narastające napięcie. Serce waliło mu jak szalone.
Niewzruszony zaistniałą sytuacją Kim Hye Sung przełknął porcję „cuchnącej” (takim mianem określił ją Iko) kapusty i zwróciwszy się do swego towarzysza z pretensjonalnym grymasem mruknął:
- Nie skończyłem – i wrócił do swojej jakże zajmującej czynności.
- CO?! – wykrztusił Iko zrywając się z błyszczącego brązowego krzesła. – Mamy szansę wyrwać się z tego zadupia, a ty… a ty tłumaczysz się tą śmierdzącą b a r b e l u c h ą ?! – Teraz już wyraźnie czuł pulsowanie krwi napływającej do żył. – Zawsze wiedziałem, że ci Koreańczycy z połu…
- Nie obrażaj mnie! – warknął Hye Sung wstawszy od stołu. – Ja nie jestem z Hanguk*. Moją ojczyzną jest Choson*! Jasne? –odrzekł, grożąc Ikowi palcem.
- Jasne… - mruknął tamten i rzucił na stolik stuzłotowy banknot.
————————————
* - obie nazwy znaczą to samo — Korea. Z tym, że pierwszej wersji używają Koreańczycy z południa, a drugiej z północy.

M a t e u s z M a l i n o w s k i

Tragedia!

poniedziałek, 18 stycznia 2010


Od kilku dni zapadła gorąca "dyskusja" i marudzenie na temat ostrej ostatnio zimy. Dziwi mnie jedno: dlaczego marudzimy na to, czego sami chcieliśmy? Ile to ja razy nie słyszałem, jak bardzo byśmy ją chcieli, że bez śniegu ani rusz, że nadciąga globalne ocieplenie i już prawdziwego mrozu nie zaznamy...

Niestety, natura bywa kapryśna, pokazała to i tym razem, co szczerze mówiąc bardzo mi się nie podoba. Dlaczego? Wystarczy wyjść na dwór, by się przekonać - chodniki są wzdłuż i wszerz zasypane twardym i zbitym śniegiem, mróz szczypie w nos. Widziałem dzisiaj ludzi, którzy w akcie desperacji jeździli na nartach. A Ciechocinek to nie słynny górski kurort, tylko nizinne uzdrowisko...
Mówiąc krótko: zimo, spadaj!

Pół roku minęło...

piątek, 15 stycznia 2010

Niegdyś na swoim starym blogu pisałem:
1 czerwca postanowiłem założyć swój pamiętnik.Nie jest to wbrew pozorom różowa książka zamknięta na kłódkę, pełna brokatowych rysunków, i napisów.Jest to w stu procentach dojrzały dziennik.Zamieszczam tam nie tylko sprawozdania i przemyślenia dnia codziennego ale także wcześniejsze myśli.Dlaczego?Chciałbym zachować przeszłość na papierze, dlatego iż jak wiadomo, nie każdy człowiek ma tak wielką pamięć.Po za tym lubię często wracać do przeżytych chwil, z dumą (bądź ze zdziwieniem) patrzeć na to co kiedyś robiłem.
Minęło gdzieś z pół roku, odkąd założyłem swój dziennik. Opisałem około 69 dni, nie licząc mniejszych i większych przerw, jak i braku czasu. Zapisałem "tylko" 5/6 kartek zeszytu.
I mówiąc szczerze, całkowicie straciłem chęć na pisanie takich rzeczy. Widocznie pojąłem, że w swoich wspomnieniach chcę zatrzymać wyłącznie rzeczy pozytywne, a reszty się wyprzeć: opisywałem bowiem tylko to, co nigdy nie powinno wywoływać we mnie bólu. Nie chodzi mi tutaj o nostalgię. Nostalgia to wyjątkowe uczucie, bo jako jedyne jest niezaspokajalne - wszak czasu nie cofniesz...
Wracając do tematu: nie mogłem aż tak koloryzować swego życia, nie mogłem siebie codziennie oszukiwać - dlatego uważam ten projekt i przedsięwzięcie za jak najbardziej zamknięte.Myślę, że ten niesforny dziennik zamyka najdziwaczniejszy rozdział mojego życia, pełen błądzenia i odkrywania świata na nowo.

Przypadki Avalońskie: Narodziny Potwora z Zatoki

wtorek, 5 stycznia 2010

Opowiadanie biorące udział w konkursie traktującym o uzależnieniach. Życzcie mi powodzenia!

Przypadki avalońskie: Narodziny Potwora z Zatoki


Młody, bo siedemnastoletni David Karpaan wielbił żeglugę - jak to nazywał - swą prowizoryczną, drewnianą łodzią. Rzecz jasna, mógł to robić tylko pod nieobecność ojca, Martina - Dona Mafii Zvitka'. Był on człowiekiem niezwykle ostrożnym, a przy tym upartym jak osioł, nieznoszącym żadnego zachwiania ustalonego przezeń porządku – bezpieczeństwo syna stawiał więc bezwzględnie na pierwszym miejscu.
Wczesnym wieczorem, gdy słońce nieznacznie wtopiło się w horyzont, nadając niebu niezwykłą, pomarańczowo-złotą barwę, postanowił wybrać się na krótki ”rejs”. Wypłynąwszy z rodzinnej wysepki, mieszczącej siedzibę Mafii Zvitka', skierował się w okolice południowo-wschodnich wybrzeży Wyspy Ra’scin, otoczonych zewsząd gęstym borem. Odległości, jakie dzieliły obydwie wyspy były znikome i nie stanowiło to wysiłku dla dosyć silnego i rosłego Davida. To, jaką świetną kondycję posiadał, nawet go samego dziwiło.
W wolne i pogodne dni, miał zwyczaj zaszywania się ze swoim zdemoralizowanym towarzystwem w melinie na obrzeżach miasta Vaska'. Zawsze zaopatrzony był w alkohol z najwyższej półki, który oprócz samego faktu bycia alkoholem, dobrze smakował. Częstował chętnie przyjaciół, a oni mu nigdy nie odmawiali. Szczególnie narkotyków.
Coś jednak sprawiło, że diametralnie się zmienił. Że już nigdy nie sięgnął po jakąkolwiek używkę, wyrywając się raptownie z dziwnych sideł uzależnienia. I wydarzyło się to tego samego dnia, w tej właśnie chwili, kiedy  przepłynął właśnie większą część drogi i nic nie wskazywało na rychłą zmianę...

 ***

Nagle do jego uszu dobiegł stłumiony wrzask, który po chwili ucichł na dobre. David odwrócił się przestraszony - nieopodal, w przybrzeżnych zaroślach, wyglądających jak namorzyny, ujrzał małą, drewnianą łódź, równie prosto skonstruowaną, co jego. Był całkowicie pewien, że stamtąd dochodził niepokojący głos.
W myślach nasunął mu się natychmiast dylemat - zapomnieć i ruszać dalej, czy rozejrzeć się i sprawdzić, czy wszystko w porządku? Jego odwaga i awanturniczy styl życia nie pozwalały mu ulec napięciu, jakie się w nim powoli kłębiło. Mimo wielkiego ryzyka niebezpieczeństwa, zaczął płynąć do spokojnie dryfującej na tafli wody łodzi.
Kiedy tylko metry dzieliły Davida od rozwiązania tajemnicy, jego oczom ukazał się zatrważający widok, bowiem w łódce ktoś się znajdował. Leżał w niej mężczyzna, prawdopodobnie członek Scuba's Home (miał na sobie granatowo-czarny kombinezon do nurkowania). Cały był podrapany i poszarpany, tuż pod klatką piersiową widniała krwawiąca, rozległa rana, prawa noga zaś tkwiła w dziurze na dnie łódki. Mężczyzna raptownie zwrócił swą głowę w kierunku chłopaka, co sprawiło, że ten zastygł w bezruchu.
— Co  tu robisz chłopcze?! Uciekaj, wynoś się z tąd, dla mnie nie ma już ratunku! — zagrzmiał donośnym szeptem, na wydobycie z siebie normalnego głosu brakowało mu sił. — Nie masz pojęcia co... co może ci grozić. Uciekaj! — dodał, akcentując dokładnie każdą sylabę.
— Ale ja... — David zaczął przerażony.
— Jeśli ci życie miłe! — wymówił resztkami sił, wymierzając na młodego Karpaana' czymś w rodzaju małej wyrzutni harpunów - kuszy. Tym ostatecznym gestem chciał, aby Karpaan spełnił jego żądanie.
Chłopak musiał ulec jego naciskom, wszak gdyby się sprzeciwił, utracił by życie. Kiwnął powoli głową, po czym ostrożnie sięgnął po wiosło, odwrócił się i zanurzył je w morskiej wodzie. Wykonawszy te czynności bardzo szybko i sprawnie, odpłynął. Dopiero, gdy oddalił się na miarę bezpieczną odległość, miał odwagę obejrzeć się za siebie. Łodzi nie było!
— To nie możliwe! — powiedział sam do siebie i przetarł oczy. Bezskutecznie.

 ***

Od tego dnia, Davida Karpaana' nie widziano już w melinie pod miastem Vaaska'. Nie zachowywał się już tak niedojrzale, jak wcześniej.  Może wreszcie zrozumiał swój błąd, że nadużywając alkoholu i narkotyków niszczył i samego siebie, i swoje otoczenie? Jeżeli ten dziwny incydent w tym pomógł, to jak najwięcej takich!
To nie był jednak koniec kłopotów. Prawdziwe kaprysy Fatum miały zacząć się już niedługo... kiedy to na wyspę przybył Edwin Handla’, Wielki Mistrz organizacji Scuba's Home...

Creative Commons License
This work is licensed under a Creative Commons Attribution 3.0 Unported License.

Czas na zmiany!

piątek, 1 stycznia 2010

Dopiero co dochodzę do siebie, że nastał nowy rok, a co najważniejsze - nowa dekada. Moja dekada, którą będę wspominał tak jak moi rodzice na przykład, lata osiemdziesiąte. W tym czasie dużo się stało, i dużo się zmieniło - co zachowam dla siebie i swojego sumienia. A jednak żal mi się żegnać z datą z "0x" na końcu... jednak czas ciągle płynie, i nie mamy na niego żadnego wpływu. Nadal.
Chciałbym życzyć wszystkim... wszystkiego, co dla was najlepsze, nie rozdrabniajmy się. Aby ten rok upłynął pod szyldem pozytywnych zmian. Życzę wam, abyście nauczyli cieszyć się z każdej chwili. Abyście zrozumieli, że do szczęścia - wystarczy tylko odrobina dobrej woli, a nie jakieś chore zabobony.
Przed chwilą byłem świadkiem wydarzenia znanego każdemu z was, a jednocześnie niezwykłemu. To pokaz fajerwerków, które równo o północy wypełniły cały horyzont nad miastem. Poniżej przedstawiam krótki filmik, nagrany około pół godziny temu. Bazaa, przedstawiana przede mnie zwykle jako spokojna ostoja zamienia się w "pobojowisko" fajerwerków.