Bieg przez śnieżne ulice Moskwy '2009

czwartek, 28 listopada 2013

Nie widzę nic ciekawego
W zrywaniu ostatniej kartki z kalendarza
Podniebne reakcje chemiczne
Wolałbym obserwować z okna (więcej wtedy widać)

Nie widzę nic ciekawego
W świętowaniu kolejnego dnia (który będzie równie denny)
Wychodzę z domu tylko dla Ciebie
Choć wolałbym siedzieć po ciemku w nim sam

O łotewskim w Radiu WNET

czwartek, 14 listopada 2013

Pod koniec sierpnia na facebookowym profilu „Znad Daugawy” otrzymaliśmy informację od Mateusza Malinowskiego (18 l.), że – nie patrząc na wszelkie trudności (o podręczniki do łotewskiego w Polsce trudno) – od jakiegoś czasu uczy się języka Rainisa i Aspaziji. Zainteresowaliśmy się sprawą i postanowiliśmy zapytać ucznia Liceum Ogólnokształcącego w Ciechocinku, co go zafascynowało w Łotwie i języku łotewskim. Efekty poniżej.

Tomasz Otocki, Program Bałtycki: Dlaczego zacząłeś się uczyć języka łotewskiego, skąd u mieszkańca Ciechocinka, który leży daleko od Łotwy, zainteresowanie tym krajem?
Mateusz Malinowski, Ciechocinek: Odkrywanie kraju nad Dźwiną stało się dla mnie bardzo fascynujące, bowiem zawsze interesowało mnie to, co nieznane. Nie byłem usatysfakcjonowany szczątkowymi, podręcznikowymi informacjami. Taka jest już po prostu natura ludzi, którzy nie cierpią przetartych szlaków: chcą poznać coś nowego, chcą dostrzegać to, w czym inni widzą tylko jedną z wielu plamek na mapie.
No właśnie – pojęcie przeciętnego Polaka (czy też mieszkańca Ciechocinka) o Łotwie jest znikome. Dla uczniów to kolejne państwo do pokazania palcem przy odpowiedzi, dla starszych - coś kojarzącego się pejoratywnie z dawnym Związkiem Radzieckim. Stereotypowa Łotwa to idealny przykład państwa zacofanego, ubogiego, które istnieje "gdzieś tam". Kto z nas nie zna dowcipów o łotewskich chłopach?
Co do nauki samego języka – on mi się spodobał już od pierwszego usłyszenia. W mojej skromnej opinii, ma bardzo poetyckie i melodyczne brzmienie ("Dievs, svētī Latviju"!). Zetknięcie się z nim było dla mnie doświadczeniem świeżym, nowym. Pomyślałem sobie również, że byłoby cenną umiejętnością, znać chociaż podstawy łotewskiego.
W jaki sposób uczysz się łotewskiego, czy korzystasz z podręczników, chodzisz na kursy czy np. ściągasz materiały z Internetu?
Na dzień dzisiejszy uczę się łotewskiego wyłącznie przez Internet. Wybór stron jest niewielki, w większości są w języku angielskim. Polskich podręczników dostępnych dla wszystkich nie ma. O kursach, oprócz tych na uniwersytetach, nie słyszałem. Na razie, na szczęście, to mi wystarcza. Za rok podejmę studia, może wtedy otworzą się przede mną nowe możliwości nauki.
Samodzielne wyszukiwanie i gromadzenie materiałów jest żmudne i czasochłonne, ale niewątpliwie daje dodatkową satysfakcję, której nie osiągnę np. ucząc się języka niemieckiego.
Warto wspomnieć, że dużą rolę w osłuchiwaniu się z językiem dają mi audycje radiowe. Słucham często Latvijas Radio 2, są tam piosenki popowe i rockowe wyłącznie po łotewsku. Moja rodzina już nawet przywykła, że rano rozbrzmiewa ono w kuchni.
Czym zajmujesz się na co dzień w Ciechocinku, czy wiążesz swoje plany życiowe z Łotwą?
Jestem uczniem trzeciej klasy w Liceum Ogólnokształcącym w Ciechocinku. Przygotowuję się do matury. Być może plany życiowe to za dużo powiedziane, ale bardzo chciałbym pojechać do Łotwy. Nie tylko w celach typowo turystycznych – kraj ten obfituje w ciekawe zabytki, ale żeby poznać tamtejszych ludzi, ich życie, sposób myślenia, ich horyzonty. Jak postrzegają swoją dwumilionową ojczyznę? Jak są ustosunkowani do bogatej historii terenów, na których żyją? To by było dopiero autentyczne!
Dziękuję za rozmowę.

Źródło: http://www.radiownet.pl/publikacje/mateusz-malinowski-rodzina-przywykla-ze-lotewski-rozbrzmiewa-w-kuchni

Premiera: Bho' - Bho'

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Cóż, chciałem po prostu stworzyć "soundtrack życia" pewnej konkretnej osoby. Stosunkowo wcześnie uświadomiłem sobie, że tak się nie da. To my sami wybieramy  muzykę, która najpierw towarzyszy życiu, a potem stanowi znak dawnych czasów. To proces długi, nie może być narzucony przez kogoś obcego i przyjęty od razu. I wreszcie: co ze mnie za muzyk?
Może więc lepiej nazwać tych 6 utworów symbolicznym komentarzem do życia tej osoby, moją subiektywną wizją, opartą na znajomości świata tytułowego Bho' - Bho'?
Materiał, na który składa się ta 30-minutowa opowieść, jest raczej materiałem eksperymentalnym. Momentami zachodzę w nim na skraj moich muzycznych doświadczeń w ogóle. Jedynie drugi utwór wydaje się być w moim przypadku "klasyczny", przytępiony swoją melodycznością, niemal odstający od reszty.
Nie twierdzę, że to muzyka porywająca czy rewelacyjna. Nie twierdzę wcale, że to nawet muzyka dobra. Jest po prostu, jak wspomniałem wyżej, eksperymentem, czasem nawet wynikiem zupełnego przypadku.

Lista ścieżek:
  1. On i Oni (Pozaziemscy) 2:02
  2. Sen Myszkina 1:22
  3. Ubój i Tasak 9:15
  4. On patrzy się w przestrzeń kosmiczną 6:51
  5. On i jego puszcza 3:10
  6. Jego treść mózgowa 4:00 (w wydaniu fizycznym jako hidden track) 
 
Okładka (digital)






























Utwory można odsłuchać na Youtube oraz Last.fm. Płyta do pobrania TUTAJ (utwory w najlepszej jakości + okładka w wysokiej rozdzielczości)

Mój świat

czwartek, 20 czerwca 2013

Czułem zapach świeżo zakupionego dziennika, który bez mojej wiedzy zdawał się rozsiewać w świat swoje słuszne idee...

Szedłem dzisiaj, przedpołudniem, ulicą Braci Raczyńskich. Jest to, szczególnie o wczesnej porze dnia, ulica mało ruchliwa, z nikłym ruchem samochodowym. Znajdują się na niej same stare, w większości nieużytkowane budynki: neoromański Pałac X., zwany niegdyś "Łazienki II", opuszczone dawne Miejskie Centrum Kultury, dalej -- spalona Willa "Andrzejówka, zaś na końcu ulicy gruntownie wyremontowana i rozszerzona o dodatkowy budynek Willa Y., która zaczerpnęła swoją nazwę od pierwszej polskiej dynastii. 
Po zachodniej stronie, od skrętu w ulicę św. Brata Alberta, rozpoczyna się działka obejmująca kiedyś dawne sanatorium "Julianówka". Teraz po tym budynku niewiele zostało, tę olbrzymią połać terenu podbiły sobie (oby wiecznie) rośliny. Gęsto rosną, sprawiają wrażenie nieprzebytej pradawnej puszczy.

Nie można było oprzeć się wrażeniu, iż stoi się na krańcu dwóch różnych światów.

Po jednej stronie ludzka cywilizacja, żywioł opanowany i kontrolowany przez człowieka, w postaci przystrzyżonych trawników, równiutko przyciętych żywopłotów, dobranych krzyżówek egzotycznych (dla tej szerokości geograficznej) kwiatów.
Po drugiej kaskady różnych ziół, wypuszczających to drobne kwiaty koloru żółtego, fioletowego, to jakieś widełki quasi-skrzypowe, to liście ostrzegające: nie dotykaj mnie! to wysoka i stara topola, o "owłosionej" kolejnymi błyszczącymi liśćmi korze, akacje, kłaniające się do przechodnia, który  wszystko, co tu widzi, musi albo podziwiać, albo ignorować.

Ludzkość i natura są to dwaj skłóceni ze sobą ogrodnicy. 

Natura stosuje dobór naturalny, nie dałaby szans na przetrwanie delikatnemu kwiatuszkowi, który szybko by usechł. Skoro promuje najsilniejsze rośliny, mnożące się intensywnie na każdym skrawku gleby, można twierdzić, iż jest słuszna w swoim postępowaniu. Są jeszcze ludzie, którzy się zachwycają tym zagajnikiem, chcą wejść w jego głąb, odciąć się od rzeczywistości choć na chwilę.
Ludzkość dba o słabsze rośliny, daje im szansę na przetrwanie w niesprzyjających warunkach. Za tę troskę, kwiaty pięknie rozkwitają, wabią zapachem, intensywnym kolorem.

Kto ma rację?

Natura i ludzkość swoją działalność mają umotywowaną dobrym celom, choć są różne. Powinniśmy jednakowoż z tych różnic wyciągnąć kilka wniosków, tyczących się naszego życia.
Homo sapiens, jako "gatunek wybrany", jako jedyny, mający zdolność gruntownego przetwarzania rzeczywistości, powinien szanować naturę, swoją matkę. Wszak bez natury jesteśmy skazani na śmierć. Ona nas żywi, my nią oddychamy, przenikamy jej tchnieniem.
Ale jako istoty na najwyższym poziomie, odrzućmy zasadę doboru naturalnego. Powinniśmy wspierać każdą, nawet słabą jednostkę. Słabości tej często się nie wybiera, jest ona od nas niezależna. To dopiero czyni nas panami tej planety.

Gwiazdy pokazują

środa, 8 maja 2013

Wznosząc wzrok na gwiazdy,
Ciężkość ich zwala z nóg;
Pod stopami bruzdy,
Ziemia pęka, o, Bóg!

Wyłania się on z mgławicy,
I przez Drogę Mleczną galop,
I po Neptuna prawicy,
Oko opatrzności, cyklop

Cwałem na świetlistą sferę,
Błękitną, ale nie czystą,
Gdzie krew płynie drugą erę,
Gdzie miłość wartością niską.

Bóg niszczy co stworzył,
Choć obiecał pokój;
Człowieka umorzył,
Ziemia pustką wokół.


List do Marii Danilewicz-Zielińskiej

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Za tę pracę otrzymałem pierwsze miejsce w Konkursie Literackim organizowanym przez włocławskie Liceum Ogólnokształcące im. Marii Konopnickiej. I tutaj chciałbym gorąco podziękować Pani Prof. Aldonie Nocnej - mojej polonistce i wychowawczyni - za zainteresowanie mnie twórczością i osobą Marii Danilewicz Zielińskiej, wsparcie w postaci książek autorki, i za motywację. A teraz, zapraszam do lektury. 

List do Marii Danilewicz Zielińskiej


Ciechocinek, 31 marca 2013 r.

Szanowna Pani Mario,

pisząc ten list, nie spodziewam się odpowiedzi, chociaż przynajmniej wierzę w to, iż wiadomość ta dotrze do Pani "niebiańskimi kanałami", o których żaden człowiek nie ma i nie będzie miał nigdy pojęcia.
Zaznajomienie się z Pani życiem i twórczością utwierdziło mnie w przekonaniu, iż nasze osoby łączy bardzo wiele. Nie spodziewałbym się nigdy, że moja bratnia dusza... żyła właśnie w Aleksandrowie Kujawskim - mieście niewątpliwie oddziałującym na „mój“ Ciechocinek.
Łączy nas nostalgiczny stosunek do Kujaw. W opowiadaniach „Od Tążyny“ i „Za szybą“ w sposób niezwykle barwny, idylliczny, przedstawiła Pani znany mi skądś krajobraz rodzimych ziem. Chociaż ja bardziej skłaniam się ku innym miejscom, nie mniej pięknym od Służewa czy Otłoczyna, a mianowicie ku Raciążkowi i Kuczkowi. Widok wiecznie szmaragdowych koron świerków, wzgórz, osamotnionych domów - pustelni, które dają o sobie znać głównie nocą, kiedy to pali się w nich światło, działa na mnie inspirująco, pobudza moją wyobraźnię. Ten krajobraz mam na wyciągnięcie ręki, bowiem okno mojego pokoju jest skierowane w stronę południa, wprost na dawne moczary.
Teraz wszystko się zmienia. Mój ukochany widok z okna wkrótce zginie, gdyż łąki ustępują nowo budowanym osiedlom - brzydkim betonowym molochom. Zasłaniają one coraz większe połacie raciążeckiego wzgórza.
Taka już szkodliwa jest nasza cywilizacja. Jak buduje jedno - to burzy drugie. To, co ludzkie, niszczy się i wymaga troski. Na przykład dworzec kolejowy w Aleksandrowie Kujawskim, za czasów Pani młodości, nie był wcale stary. Stanowił przez wiele lat doniosłą funkcję łącznika ze światem. Teraz zamienił się w pustą ruinę. A natura jest wieczna i stale się odradza.
Kujawiakom kujawskie opowieści czyta się inaczej niżeli „obcym“. Tu żyją ludzie zainteresowani przeszłością własnej społeczności, miejsca, gdzie żyją. Chcą poczuć, że są częścią lokalnej historii. Dałem do przeczytania „Fado o moim życiu“ mojej babci, wieloletniej mieszkance Aleksandrowa Kujawskiego (po „tej stronie toru“), która znała nawet Edwarda Stachurę. Lektura była dla niej tak arcyciekawa, że „pochłonęła“ książkę w jeden dzień, odnajdując liczne analogie co do ulic, budynków, w jakich przyszło jej spędzać młodość.
Szkoda, że ze świecą szukać w moich czasach takich autorytetów jak Pani. Brak kontaktu z pokoleniami, które już biologicznie przeminęły, a mogłyby nam, młodym, służyć przestrogami i doświadczeniem, sprawia, że poszukujemy wzorców w niewłaściwych miejscach. Jedynymi staruszkami, zdolnymi nam przekazać są książki - nośniki brzemiennej przeszłości. Książki, o które Pani walczyła, ratowała je od zniszczenia, poświęciła dla nich całą swoją karierę - teraz tracą na znaczeniu. Internet, nowe narzędzie do komunikacji i rozpowszechniania wiedzy stał się pułapką, gdyż nie zawsze służy pozytywnym celom.
Długie czasy pokoju, w których przyszło mi żyć, pozwalają wierzyć, że ludzkość uczy się na błędach. Jednak umyka nam przy tym coś innego: umiejętność życia... Pani potrafiła czerpać z niego pełnymi garściami.
Tą refleksją zakończę już mój list. Niech będzie moim hołdem dla Pani. Być może mniej doniosłym niż aleja nazwana Pani imieniem, droga łącząca „mój“ Ciechocinek z Aleksandrowem Kujawskim, jednak pochodzącym prosto z serca.

Z wyrazami szacunku

Mateusz Malinowski 

Chętnie widziałbym cię w Mieście Grzechu, Wiosno...

poniedziałek, 18 marca 2013

W kwietniu 2009 (nie jak jest podane w 2008 roku) napisałem dosyć "poczytny" post pod tytułem "Kościół to czy... burdel?". Pamięć moja zawodzi mnie w tym momencie, bo nie pamiętam już jakie tam padły stwierdzenia. A i ochoty nie mam za bardzo na ich odświeżanie. W każdym razie, okres rekolekcji zawsze inspiruje mnie do napisania czegoś nie tyle o religii, co o nadchodzącej wiośnie. Tyle, że w tym roku ona jeszcze nie nadeszła. Jest 18 marca, a w Ciechocinku śnieg, lód i mróz... I jak ma nastąpić we mnie religijne odrodzenie, skoro natura jeszcze się nie odrodziła?

P.S.: Na Rekolekcjach w Parafii wspaniała oprawa muzyczna. Te akordy... 

Alfred Guckenstein

wtorek, 12 lutego 2013

Wehlau (Ostpreußen), 1915

Es begann März. Die Stadtbewohner spürten den Anfang des Frühlings schmerzlich. Die Schneeschmelzen kamen und die Straßen verwandelten sich in einen Trog voll Schlamm. Die Kutschen und die Pferde bewogen sich dadurch schwerfällig. Und doch in einigen Tagen wird hier Pferdemarkt stattfinden! 
In der Stadt erschien Alfred Guckenstein. Er war ein gewöhnlicher kleiner Dieb. Er zog von einem Dorf in die Stadt. Er suchte etwas Wertvolles – von etwas musste er doch leben. Er erfuhr, dass sich auf dem Altar der Kirche von St. Jacob kostbare Reliquien eines lokalen Märtyrers befanden. „Ich muss sie haben! Ich stehle sie mir während der Messe. Diese Bigotten werden es nicht bemerken! - dachte er. “ Das war verrückt, aber so war Alfred - leichtsinnig und risikofreudig. 
Die Messe begann am Mittag. Die Kirche war zum Bersten voll. Alfred bemerkte, der Diebstahl wird schwieriger sein als er dachte. Niemand ließ das Auge von dem Altar. Unser Held hatte hin und her überlegt. 
Plötzlich, hörte er Schreiereien von Außen:
- Russen!
Russiche Truppen zogen in die Stadt ein! Die Schüsse prasselten gegen die Wand. Alle gerieten in Panik. Alfred nutzte diese Situation aus. Er wagte, sich an die Reliquien zu nähern. Dann verstecke er sie in den Ausschnitt. Sie waren nicht besonders geschützt. 
Alfred lief aus der Kirche mit anderen. Er hörte hinter sich die Schimpfworte des Priesters:,, Sei verflucht!“Auf dem Marktplatz der Stadt bereiteten sich Die Züchter auf den Pferdemakrt vor. Aber jetzt war es leer. Alfred bestieg ein Pferd und gab Fersengeld. In Königsberger Pfandhaus wollte er die Reliquien verkaufen. 
Sie waren eine Fälschung. Die Echten waren in Kellergewölbe der Kirche zugeschlossen.

By Hallersleben [Public domain], via Wikimedia Commons


Babie lato

sobota, 9 lutego 2013

Lato ginie snadnie,
Jak dziewica w bagnie.

Pastwiska wyglądały niczym jałowe stepy, bez wysokiej roślinności, płaskie i monotonne wzdłuż całego horyzontu. Ich kolor wskazywał, iż chylą się ku jesieni, zapowiadającej się na mroźną i dotkliwą dla roślinności. Niebo było czyste, tylko w oddali posuwały się leniwie kłębiaste obłoki. Pod nimi pasło się zaś bydło. Im dalej okiem sięgałeś, tym bardziej ich widok był niewyraźny i mieszał się z gęstym powietrzem.
Śród tych łąk szła młoda chłopka, zwana Marcysią. Wypłowiałe płachty materiału przewiązane w biodrach sznurkiem okrywały jej ciało. Na włosach miała żółtą jak len chustę. Towarzyszył jej wiernie czarny kudłaty kundelek.
Idąc tak boso, zauważyła w powietrzu białe niteczki, zwinnie poruszane przez podmuchy wiatru. To zjawisko zaciekawiło ją. Z trudem próbowała uchwycić kłębki babiego lata. W końcu, obwinęła je wokół patyczka, którego wcześniej rzucała kundelkowi.
Postanowiła odpocząć i przysiąść na chwilę. Rozłożyła zielonkawy koc na ziemię i położyła się na nim. Kolor materiału doskonale zlewał się z kolorem wyschłej nieco trawy. Marząc tak i wpatrując się w jasne niebo zauważyła, że tuż koło jej nosa przeleciał kolejny kłębek pajęczynki. Chwyciła go, tym razem skutecznie. Na tle nieboskłonu, babie lato wyglądało jak chmura, która wprost z góry do niej przywędrowała...
- Marcysia - krzyknął ktoś z oddali - od kiej ty taka romantyczka, ha? Do roboty się weź!
 

Fragment na styczeń

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Przedstawiam kolejny fragment, tym razem to prototyp powieści o Wyspie Ra'scin, której akcja rozgrywa się w XVIII wieku. Jak na razie, postępy z pisaniem idą wolno, a to ze względu na to, iż historyczny czas akcji wymaga większych umiejętności i wiedzy, aby był przedstawiony realistycznie i bogato.

14 kwietnia, 1756 r. (albo Dzień pierwszy)

Zgodnie z Twoją wolą, najjaśniejszy1, podjąłem się zadania rozwikłania kryzysu szargającego naszą bałtycką Wyspą Ra'scin. Lecz powagi sytuacji nie pojąłem nawet po odczytaniu (chaotycznego zresztą) listu Raythona Danteya', gubernatora wyspy. Nie znasz pewnie, panie, jego treści, oto więc przytaczam:

W naszej stolicy zadomowił się niewykrywalny morderca. Zabija cicho i tak, że nie pozostawia żadnych śladów. Nawet ciała na ostatnią posługę się nie ostają. Jaki jest cel jego czynów? Dlaczego jego czynom towarzyszą tak dziwne zjawiska: z zaoranej ziemi okolicznej warowni Grappa' wygrzebujemy codziennie szczątku ludzkie: kości, członki – jakby przed chwilą ucięte, świeże...
Wszyscy ukryci w swoich domach, ulice puste jak za czasów dziadów naszych pradziadów – gdy Czarna Śmierć szalała. Jedynym ostrzeżeniem od mordercy jest zamglony horyzont, bo właśnie we mgle zabija.
Straż jest bezradna, my, możni, jesteśmy bezradni.
Pomóżcie nam, bracia z Synto', oto bowiem przekleństwo padło na tę ziemię!

Osobliwy to przypadek. Odrzucam od razu udział rzekomych sił nadprzyrodzonych: myślę, że Dantey' celowo przejaskrawił obraz sytuacji, by przyspieszyć naszą interwencję. Nie pomyślał, że pole, które miast plonu, wydaje ludzkie truchło, mogło mieścić wcześniej cmentarz . Że zabójca mgły nie wywołuje, ale wykorzystuje dla swej ochrony za każdym razem podczas wykonywania tej, jakże ohydnej, praktyki. Za mało w niektórych ludziach światła, światła rozumu. Nawet najbardziej zawikłane zagadki i tajemnice tego świata da się rozwikłać za pomocą umysłu. Skąd ta plaga dewotów i staroświeckich zabobonników, którzy we wszystkich działaniach widzą czyn Boga, albo jakiejś siły wyższej? Wypleń tę złą siłę, najjaśniejszy!
Powrócę do sprawy mej misji. Z Gdańska, polskiego portu, wyruszyłem tego samego dnia dogodnym, rannym kursem na Ra'scin. Niezbyt długa to była żegluga2, niespokojna jednak bardzo. Przed zmierzchem zbliżyliśmy się już do portu zwanego Vaska'. Stanowi on na tej wyspie największe skupisko ludności.
Złoty okrąg przebijający się przez sztormowe chmury, oświetlił zielony bór, zwany tutaj Lasami Południa (piękny to widok, ale przyznaj, o Wielki Gazdy' Do', że nic nie jest urokliwsze od twojego królewskiego miasta Synto'). Światło spowiło w końcu i port. Zszedłszy na małą szalupę, wiosłowaną przez kilkoro członków załogi, dopłynąłem do przystani – prawdziwego „salonu” miasta. Zaskoczył mnie przepych wszystkich tych komór celnych, karczm, stoczni etc. W większości murowane, zaprojektowane w dobrym stylu. Nie było mowy o jakichkolwiek brudnych, cuchnących rybią głową, rozpadających się drewnianych chatach. Co do ludzi - takowych w ogóle nie było. Czyżby zmiótł ich z ulic strach? A może wymarli? Tuż obok karczmy „Pod pijanym baronem“ (skądinąd również pustej) ujrzałem jedynie mężczyznę o przygarbionej sylwetce. Wypatrywał czegoś, a gdy jego wzrok utknął na mojej postaci, ożywił się i zbliżył do mnie. Przedstawił się jako Karabash Heyle', służący gubernatora Danteya'. Jego zadaniem było zaprowadzić mnie do posiadłości, gdzie miałem, jak pewnie wiesz, rezydować na czas śledztwa. Sprawiał wrażenie uprzejmego, ale jednocześnie chłodnego i ascetycznego. Mówił oszczędnie i krótko odpowiadał na moje pytania.
- Czy ktoś oprócz Gubernatora wie o moim przybyciu?
- Nie, Panie. Ja sam żem posłyszał o tobie dopiero dzisiaj, a tożsamość i przyczyna pańskiego przyjazdu obca mi jest – odparł podnosząc moje skromne bagaże.
Informacja ta uspokoiła mnie na duchu. Wiesz dlaczego, panie? Bo zyskałem nierozpoznawalność, która jest ważna w początkowej fazie śledztwa. Niektórym twoim poddanym dziwnie zamykają się usta i zawodzi pamięć, gdy dowiadują się, że mają zeznawać przed osobą królewskiego wysłannika.
Zatem, aby księżyc i niebezpieczna noc nas nie zaskoczyła, bez zbędnego zwlekania, ruszyliśmy w kierunku południowo – wschodnim brukowaną drogą, odgrodzoną od wybrzeża niskim, kamiennym murem. Ciągnęły się naprzeciw nas kolejne budynki, (zamknięte) stragany handlarzy rybą i jantarem. Po chwili przekroczyliśmy południową bramę miejską. Strażnicy widząc znajomą postać Karabasha' bez wahania nas przepuścili. Ich twarze, blade i zmęczone, podkrążone powieki i przekrwione oczy wyrażały lęk i beznadzieję. Ciężka jest ich dola, Mój Władco, bardzo im współczuję! Twoje państwo jest tak bezpieczne, że nawet przed Pałacem Królewskim może swobodnie poruszać się motłoch, bez strachu o jakąkolwiek szkodę. Nie potrzeba odgradzać się od gminu wysokim murem, najmować garnizon straży - twoje życie jest z zachowaniem cnót wszelkich, dlatego można je uczynić jawnym i transparentnym.
Dalsza część drogi była już zgoła odmienna, wkroczyliśmy tam, gdzie cywilizacja całkowicie ustąpiła naturze. Szliśmy krętą ścieżką, wiodącą w górę, w otoczeniu wysokich sosen, z których dolnej części pnia nie wyrastały żadne pędy, za to tak chciwie ścigały się o światło na szczytach. Towarzyszyły nam odgłosy grząskiego błota, ślizgającego się pod obuwiem. Muszę ze wstydem przyznać, że lokaj noszący moje bagaże ani razu się nie zachwiał, podczas gdy ja kilkakroć bliski byłem zdradzieckiego i upokarzającego upadku.
Posiadłość Gubernatora ukryta jest za drzewami Lasów Południa, osadzona na skraju ogromnego, skalistego klifu. Jest to obszerny, kilkukondygnacyjny budynek, zaprojektowany na starą bardzo modłę, po czym wnoszę, że liczy sobie co najmniej kilka pokoleń. Zewnętrzne ściany są, w jednej trzeciej części otynkowane, w pozostałych dwóch trzecich pokryte szarymi cegłami, po których wije się bluszcz. Dręczyła mnie jedna rzecz: dlaczego najważniejsza, najmajętniejsza osoba na wyspie nie posiada żadnego ogrodu, na którym można by zawiesić z przyjemnością oko? Nawet angielskiego, który by, w tym przypadku, zlewał się osobliwie z owymi Lasami i tworzył...3
Nie, czas skończyć z tym ciągłym porównywaniem! Znaczne to bowiem marnotrawstwo inkaustu4. My, awalończyzy z Synto' i oni, awalończyzy z Ra'scin: jesteśmy przedstawicielami jednego narodu, ale cywilizacyjnie różnimy się. Tutaj panuje jeszcze duch poprzedniej epoki...

1Mowa tu o Gazdym Do' IX; panował w Synto' w latach 1732 – 1760 (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza)
2Wyspa Ra'scin położona jest nieopodal wybrzeża Półwyspu Skandynawskiego
3W tym miejscu rękopis jest nieczytelny i pokreślony; najprawdopodobniej było tu odniesienie do wspaniałych ogrodów Pałacu gazdowskiego i holenderskich kobierców kwiatowych
4inkaustu - atramentu