Partnerstwo Wschodnie podczas polskiej prezydencji

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Polska prezydencja w Radzie Unii Europejskiej dobiegła końca 31 grudnia. Czy dla państwa, które zainicjowało Partnerstwo Wschodnie (nie licząc Szwecji), oraz któremu szczególnie w UE zależy na zacieśnianiu stosunków ze wschodem (1185 km granicy z państwami nieunijnymi), był to czas dobrze wykorzystany? Z punktu widzenia laika, tudzież przeciętnego obywatela, który o prezydencji dowiadywał się zmainstreamowych mediów, można uznać, że nie. Zabrakło bowiem bardzo głośnego, kontrowersyjnego wydarzenia, które rewolucjonizowało by istniejący porządek. Albo, co gorsze, skandalu. Nie dziwmy się - takie są po prostu media - to nie hieny, ale drapieżniki, polujące na co lepsze kąski.

Podobny obraz powstaje, gdy na sprawę spojrzymy wnikliwie i racjonalnie. Czas polskiej prezydentury zazębił się bowiem z wieloma trudnymi, często ważniejszymi problemami. Temat Partnerstwa Wschodniego przesunięto na dalszy plan działań. To przykre, bo nie dało w pełni zrealizować polskich pomysłów postulowanych przez Polaków.

Arabska „wiosna ludów“ i obalenie niedemokratycznych przywódców Tunezji, Egiptu i Libii wymagała szczególnej opieki nad tymi państwami i wysłania szeregu specjalistów krzewiących „ogień demokracji“. Ten południowy kierunek oddziaływania Unii interesuje bardziej Francuzów, Brytyjczyków, Włochów.

Kryzys strefy euro wstrząsnął nas wszystkich wizją ogólnoeuropejskiego krachu, załamania gospodarek, a w efekcie rozpadu wspólnoty. W kolejce za Grecją stoi już Portugalia, Irlandia, Włochy. Podczas polskiej prezydencji organizowany był szereg szczytów, dotyczących np. paktu fiskalnego.

Na odwrócenie uwagi od spraw wschodu miał fakt także problem włączenia do UE Chorwacji.

Kamieniem milowym okazał się II Szczyt Partnerstwa Wschodniego, który odbył się w Warszawie w dniach 29-30 września ubiegłego roku. Uczestniczyło w nich szereg osobistości unijnych (Jose Emanuel Barroso, Catherine Ashton, Jerzy Buzek), przedstawiciele państw unijnych i partnerskich. Uchwalono dwie deklaracje:

Pierwszą, zwaną warszawską, potwierdzającą dążność partnerów do dalszej integracji. Mogłoby się wydawać, że zmiana rządów w Azerbejdżanie i Ukrainie ją zahamuje. W rzeczywistości, opadł tylko entuzjazm, a wypracowane przez poprzednie władze strategie są kontynuowane.

Drugą, wyrażającą zaniepokojenie sytuacją nieprzestrzegania praw człowieka na Białorusi, wzywającą kraj do uwolnienia więźniów politycznych, zaprzestania represji itp.

To źle, że tak chronicznie unikano dialogu z Białorusią. Tylko ona nie negocjuje umowy stowarzyszeniowej z UE. Nie da się zaprzeczyć, że jest to kraj autorytarny, a jego rząd wybrany niedemokratycznymi metodami, ale nakładanie sankcji gospodarczych, ograniczanie pomocy bogu ducha winnym obywatelom jest nieludzkie i bezcelowe (jedyną słuszną sankcją, o której dane mi było słyszeć, to embargo na produkty luksusowe w Korei Północnej). W każdym razie, nikt nie spodziewa się w najbliższym czasie upadku despotycznych rządów Łukaszenki, więc należy, mimo napiętych stosunków dyplomatycznych, także z nim nawiązać dialog.

14 i 15 września odbyło się posiedzenie Euronestu, to jest wspólnej grupy Parlamentu Europejskiego oraz parlamentów Ukrainy, Mołdawii, Azerbejdżanu, Gruzji i Armenii. Ujawniło różnice interesów tych państw. Uchwalenie podobnej deklaracji w sprawie Białorusi zakończyło się fiaskiem, spowodowanym zablokowaniem tej inicjatywy przez przedstawicieli Mołdawii. Podobnie z deklaracją o nienaruszalności terytorialnej - tutaj delegaci Armenii spierali się z Gruzinami i Azerami.

Nie spełniono postulatu zakończenia rozmów stowarzyszeniowych z Ukrainą do końca 2011 roku. Podpisanie traktatu miało nastąpić podczas grudniowego szczytu. Możliwe, że negocjacje tak bliskie uzyskania konsensusu zostały zahamowane przez wyrok na Julię Tymoszenko, krytykowany przez obrońców praw człowieka.

Co do Mołdawii - są małe szanse, aby najbiedniejszy kraj Europy, został włączony do UE. Nie w tym rzecz, że jest rządzony przez umiarkowanie proeuropejskich komunistów. Po prostu nie jest przygotowany gospodarczo i legislacyjnie.

W trakcie trwania polskiej prezydencji utworzono pomocnicze stowarzyszenia związane z PW. Dla niektórych (szczególnie eurosceptyków), jest to jeden z wielu przejawów nadmiernej biurokratyzacji Unii Europejskiej, ale poniższe przykłady obalają tę tezę:

Forum Biznesu Partnerstwa Wschodniego zostało zainaugurowane we wrześniu ubiegłego roku. To płaszczyzna współpracy pozwalająca na wymianę doświadczeń w zakresie gospodarki, czy planowania wspólnych inwestycji.

Natomiast programem szkoleń urzędników Partnerstwa Wschodniego zajmuje się Akademia Administracji Publicznej PW mieszcząca się w Warszawie. Jest to, moim zdaniem, istotny krok, przyczyniający się do efektywniejszego wprowadzania legislacji unijnej w państwach partnerskich, a także zapoznawania z zachodnimi standardami.

Jak więc widać, nie udało się całkowicie wykorzystać szansy, jaką dawało sześć miesięcy prezydencji. Skończyło się na ideach, deklaracjach podejmowanych na szczytach. Na co to wszystko, kiedy nie przyniosło oczekiwanego skutku? A po naszej prezydencji wiele się spodziewano i słusznie, wszak kto lepiej niż Polska zająłby się sprawami PW? Od zawsze jesteśmy uznawani za propagatorów integracji, głębokiej integracji..

Ciekawe, jak w tym polu poradzi sobie Dania, która od stycznia objęła prezydenturę w Radzie UE?

0 komentarze:

Prześlij komentarz