Nowa "Utopia"

piątek, 2 maja 2014

I

Poznałem ostatnio pewnego faceta z Raciążka. Ma dom na zboczu wzgórza, który widać doskonale z mojego okna (mieszkam na czwartym piętrze gierkowskiego bloku niedaleko Ulicy Spółdzielczej). Na spadzistym dachu owego domu, zamontowane jest wielkie zwierciadło, zawsze czyste i błyszczące, zawsze cudem unikające słoty bądź obsrywania przez okoliczne bagienne ptactwo. Na co to? Gdy w okolicach godzin porannych* spoglądam na Landszaft** raciążecki, czasem promień świetlny pada na zwierciadło pod takim kątem, że odbity trafia niechybnie wprost w moje tęczówki.
Ten biały błysk mówi mi zawsze: pewnikiem Iksiński myśli teraz o mnie.
Nazwałem tutaj owego obywatela mianem X wyłącznie dla jego dobra. X, bo jestem prawie pewny, że w Raciążku nie mieszka żadna osoba mogąca posiadać imię czy nazwisko zaczynające się na tę literę – tak jest chyba najlepiej.
X jest gejem. Inaczej: pedałem, ciotą, homosiem, waginosceptykiem etc. Dla mnie niektóre słowa nie mają już w sobie żadnego ładunku wartościującego. Dla niektórych mają, lecz nie chcę go narzucać, proszę więc czytelnika, aby podkreślił/wybrał określenie pasujące do jego podejścia do tematu.
X, który mnie bardzo lubi, dał mi pewnego razu stos brulionowych kartek. Były to, zapisane prostym, acz porządnym językiem, notatki z jego wspólnego życia ze swoją Miłością.
– Weź to jakoś przerób, napisz może coś o tym – proponował mi. – Może coś niezłego z tego wyjdzie. Jakaś Nowa "Utopia", czy co. Brakuje pomysłów, to ci je daję.
Przejrzałem pobieżnie podarowane zapiski i powiedziałem:
– To jest bardzo piękne w swojej prostocie, ale X, czy ty myślisz, że wyszłaby z tego Nowa "Utopia"? Myślę raczej, że Nowy "Żywot człowieka poczciwego".
– Może to być nawet Nowy "Alchemik", bylebyś spróbował. Dorzuć i swoją wizję. My lubimy razem czytać takie rzeczy wieczorem, przy kadzidełkach.
Więc zabrałem ofiarowane mi notatki, ale długo zastanawiałem się co z nimi zrobić. Miałem utkać jakowąś parafrazę, lecz blokował mnie gąszcz tego, o czym nie mogłem pisać, bo wydawało mi się niezgodne z moim prywatnym decorum.
Poza owym decorum były na przykład drobiazgowe opisy wyglądu czy też ubioru P***. Wyglądały one czasem niczym stenogram gałki ocznej, który zapisuje wszystko to ukochane, co oko zarejestrowało i przetworzyło w mózgu. Ludzie, przez świadomość, że czytają o zjawisku zdrowym i powszechnym, którego nie raz doświadczali, miłując i pożądając, mogliby się robić czerwoni na policzkach. Stąd też pominąłem je – niech zostaną tajemnicą tylko tych dwóch miłujących się mężczyzn.

II

Był właśnie wieczór "jesieni wiosny", złoty i ciepły. X drzemał na leżaku, zwrócony w stronę rozległego krajobrazu. Płonące słońce miał po swojej lewej stronie.
– Pełku, Pełku****... – mruczał, będąc na granicy jawy i snu. Mruczał na tyle głośno, że usłyszał go P, dokonujący jakiś prac w ogródku.
– Co jest, mój pomidorku? – P uwielbiał takie porównania i jego kreatywność w tej materii nigdy się nie kończyła. – Śpisz, czy co?
– No prawie – wymamrotał zaspany. – Właściwie, to chyba mam Bubę...
Mianem "buby" ci dwaj nazywali ten dziwny stan X, gdy czuł się gorzej i cierpiał na swoje psychiczne niedomagania, takie jak: wahania nastroju, dziwne lęki i obsesje, objawiające się przede wszystkim skrajnym brakiem poczucia własnej wartości, samonienawiścią i samobrzydzeniem. X prawie się już z tego wyleczył, zażywał antypadaczkowe pigułki, rzekomo na unormowanie amplitudy skoków nastroju, które poskutkowały wyłysieniem mu czubka głowy – straszne.
– Iksek nie wie, że trzeba wszystko od razu mówić Pełkowi? P przytuliłby i ucałował, ale cały jest brudny.
P miał na sobie robocze buciory, takież same niebieskie ogrodniczki i rękawice; wszystko umazane ziemią, tą samą ziemią z ogródka, w której zagnieżdżały się warzywa i zioła. Ale P nie był brudny, był umazany sokiem życia, który tylko z racji tego, iż znajdował się na ubraniach i skórze, stawał się niepotrzebnym brudem. Chciałbym wyjaśnić: ziemia w ziemi, krew w żyłach i tętnicach życiodajne są. Ale ziemia bądź krew na łapskach nadaje się tylko do natarcia mydłem i spłukania do kanalizacji.
– Marchew sadzisz! – Zdawało się, że Iksowi minęła już razu Buba, bo wstał, z ochotą i radością na twarzy, ze swojego leżaka i zbliżył się do swego życiowego towarzysza. – Ale akurat białej koszulki pod spód to nie musiałeś zakładać.
– Nie chcę, żeby sąsiedzi mówili.
– Głuptas! – X zmierzwił ręką czarne włosy P – Mi chodziło o to, że już jej nie dopierzesz!
P uśmiechnął się, ale chciał powrócić do kwestii Buby, gdyż Buba "nierozwiązana", czyli wszystkie te złe i podświadome myśli, których się nie wytłumaczyło i nie zanegowało, mogła nadal siedzieć w niedostępnych częściach mózgu i wyjść ze zdwojoną siłą. Kiedyś P był "pszczółką, skaczącą z kwiatka na kwiatek". Przez to Buba wciąż pęczniała i pęczniała. Ale dla X P nauczył się, co robić z Bubą, bo chciał dla niego jak najlepiej. Tak, w miłości takie mirakle***** nie są czymś niezwykłym.
– Co ci tam znowu za myśl wpadła? – zapytał się, przyjmując poważniejszy wyraz twarzy.
– Ano... nagle sobie pomyślałem, że znudziło ci się tutaj życie i że mnie zostawisz i wyjedziesz z powrotem do Krakowa. Słusznie, bo zaczynam być już..
– To ty jednak jesteś głuptas! – przerwał P i pocałował X prosto w usta. – Nie pamiętasz, wafelku? To był mój pomysł, żeby się tutaj przeprowadzić. Dobrze się nam tu żyje – mówił łagodnym głosem. – Dom jest, pracę mamy, nikt nam nie przeszkadza. Ja tu jestem szczęśliwy i ani myślę się stąd ruszać bez ciebie! Z każdą twoją Bubą kocham cię coraz bardziej.
Jedyną bodaj osobą, która miała coś przeciwko, był proboszcz, który na każdej niedzielnej mszy patrzył się na P wrogo. Wrogo, bo P był ostrym antyklerykałem. Niektórzy by się pytali, dlaczego antyklerykał uczęszcza na msze? Ja twierdzę, że nie należy przewartościowywać niektórych pojęć; antyklerykał to nie ateista. Wnętrze starych murów raciążeckiej świątyni jest najlepszym miejscem do poszukiwania Boga i do kontemplacji nad niegdysiejszą potęgą tej osady. Natomiast ruin zamku już dawno nie nawiedza Biała Dama, tylko upita młodzież gimnazjalna – a więc zero metafizyki, tylko proza życia piątkowego, jeśli czytelnik wie, co mam na myśli.
– Chyba przejadę się na Bema do piekarni... – podjął po chwili milczenia X
– A Buba?
– Jej w ogóle nie było, kochanie. To był zwykły senny majak – powiedział X i wychylając w przód szyję i tułów (tak, aby nie nanieść na swoje ubranie życiowej substancji) odwzajemnił wcześniejszy pocałunek.
Czuł się tak, że byłby w stanie zlecieć po owe bułki paralotnią. A mówiąc ściślej: zaczęły go swędzieć barki – to rosły mu skrzydła, którymi bez problemu przebiłby kaskady przeźroczystego powietrza, którymi dokonałby lotu nad koronami świerków Ulicy Leśnej, którymi zleciałby łagodnym torem z Wzgórza i szybował, szybował...

III

Do dzisiaj i tak uważam, że pierwociny, jakie otrzymałem od X, są bardziej czyste i szczere od tego, co powyżej można było przeczytać. Co innego powiedział sam ich autor:
– To, co napisałeś, jest bardzo eseistyczne, a eseista to erudyta.
Odpowiedziałem mu:
– Gówniany eseista ze mnie, X Nie znam życia... a życie to ciągłe próby, próby dokonywane na zewnątrz, a nie wewnątrz siebie.
– Nieprawda – odparł łagodnie z uśmiechem. – Taki jest już twój wiek. Musisz poczekać, twoje prawdziwe życie dopiero się wykluwa. Ci, co siedzą naprzeciwko ciebie, mają jeszcze gorzej, tak sądzę. Stąd też musisz pamiętać, że równowaga jest w tym wszystkim najważniejsza. To może truizmy, które od dawna znasz, ale myśli podzielane to myśli silniejsze.

Koniec.

Gwiazdeczki:
* tak, niefortunne jest zestawienie miejsca (okolice) z czasem (godziny poranne)
** krajobraz
*** tak, takim znakiem opatrzyłem mężczyznę X
**** zdrobnienie od P
***** cuda

0 komentarze:

Prześlij komentarz