I
Poznałem ostatnio pewnego faceta z Raciążka. Ma
dom na zboczu wzgórza, który widać doskonale z mojego okna
(mieszkam na czwartym piętrze gierkowskiego bloku niedaleko Ulicy
Spółdzielczej). Na spadzistym dachu owego domu, zamontowane jest
wielkie zwierciadło, zawsze czyste i błyszczące, zawsze cudem
unikające słoty bądź obsrywania przez okoliczne bagienne ptactwo.
Na co to? Gdy w okolicach godzin porannych* spoglądam na Landszaft**
raciążecki, czasem promień świetlny pada na zwierciadło pod
takim kątem, że odbity trafia niechybnie wprost w moje tęczówki.
Nazwałem tutaj owego obywatela mianem X wyłącznie
dla jego dobra. X, bo jestem prawie pewny, że w Raciążku nie
mieszka żadna osoba mogąca posiadać imię czy nazwisko zaczynające
się na tę literę – tak jest chyba najlepiej.
X jest gejem. Inaczej: pedałem, ciotą, homosiem,
waginosceptykiem etc. Dla mnie niektóre słowa nie mają już w
sobie żadnego ładunku wartościującego. Dla niektórych mają,
lecz nie chcę go narzucać, proszę więc czytelnika, aby
podkreślił/wybrał określenie pasujące do jego podejścia do
tematu.
X, który mnie bardzo lubi, dał mi pewnego razu
stos brulionowych kartek. Były to, zapisane prostym, acz porządnym
językiem, notatki z jego wspólnego życia ze swoją Miłością.
– Weź to jakoś przerób, napisz może coś o
tym – proponował mi. – Może coś niezłego z tego wyjdzie.
Jakaś Nowa "Utopia", czy co. Brakuje pomysłów, to ci je
daję.
Przejrzałem pobieżnie podarowane zapiski i
powiedziałem:
– To jest bardzo piękne w swojej prostocie,
ale X, czy ty myślisz, że wyszłaby z tego Nowa "Utopia"?
Myślę raczej, że Nowy "Żywot człowieka poczciwego".
– Może to być nawet Nowy "Alchemik",
bylebyś spróbował. Dorzuć i swoją wizję. My lubimy razem czytać
takie rzeczy wieczorem, przy kadzidełkach.
Więc zabrałem ofiarowane mi notatki, ale długo
zastanawiałem się co z nimi zrobić. Miałem utkać jakowąś
parafrazę, lecz blokował mnie gąszcz tego, o czym nie mogłem
pisać, bo wydawało mi się niezgodne z moim prywatnym decorum.
Poza owym decorum były na przykład
drobiazgowe opisy wyglądu czy też ubioru P***. Wyglądały one
czasem niczym stenogram gałki ocznej, który zapisuje wszystko to
ukochane, co oko zarejestrowało i przetworzyło w mózgu. Ludzie,
przez świadomość, że czytają o zjawisku zdrowym i powszechnym,
którego nie raz doświadczali, miłując i pożądając, mogliby się robić czerwoni na policzkach. Stąd też pominąłem je –
niech zostaną tajemnicą tylko tych dwóch miłujących się
mężczyzn.
II
Był właśnie wieczór "jesieni wiosny",
złoty i ciepły. X drzemał na leżaku, zwrócony w stronę
rozległego krajobrazu. Płonące słońce miał po swojej lewej
stronie.
– Pełku, Pełku****... – mruczał, będąc
na granicy jawy i snu. Mruczał na tyle głośno, że usłyszał go
P, dokonujący jakiś prac w ogródku.
– Co jest, mój pomidorku? – P uwielbiał
takie porównania i jego kreatywność w tej materii nigdy się nie
kończyła. – Śpisz, czy co?
– No prawie – wymamrotał zaspany. –
Właściwie, to chyba mam Bubę...
Mianem "buby" ci dwaj nazywali ten
dziwny stan X, gdy czuł się gorzej i cierpiał na swoje psychiczne
niedomagania, takie jak: wahania nastroju, dziwne lęki i obsesje,
objawiające się przede wszystkim skrajnym brakiem poczucia własnej
wartości, samonienawiścią i samobrzydzeniem. X prawie się już z
tego wyleczył, zażywał antypadaczkowe pigułki, rzekomo na
unormowanie amplitudy skoków nastroju, które poskutkowały
wyłysieniem mu czubka głowy – straszne.
– Iksek nie wie, że trzeba wszystko od razu
mówić Pełkowi? P przytuliłby i ucałował, ale cały jest brudny.
P miał na sobie robocze buciory, takież same
niebieskie ogrodniczki i rękawice; wszystko umazane ziemią, tą
samą ziemią z ogródka, w której zagnieżdżały się warzywa i
zioła. Ale P nie był brudny, był umazany sokiem życia, który
tylko z racji tego, iż znajdował się na ubraniach i skórze,
stawał się niepotrzebnym brudem. Chciałbym wyjaśnić: ziemia w
ziemi, krew w żyłach i tętnicach życiodajne są. Ale ziemia bądź
krew na łapskach nadaje się tylko do natarcia mydłem i spłukania
do kanalizacji.
– Marchew sadzisz! – Zdawało się, że
Iksowi minęła już razu Buba, bo wstał, z ochotą i radością na
twarzy, ze swojego leżaka i zbliżył się do swego życiowego
towarzysza. – Ale akurat białej koszulki pod spód to nie musiałeś
zakładać.
– Nie chcę, żeby sąsiedzi mówili.
– Głuptas! – X zmierzwił ręką czarne
włosy P – Mi chodziło o to, że już jej nie dopierzesz!
P uśmiechnął się, ale chciał powrócić do
kwestii Buby, gdyż Buba "nierozwiązana", czyli wszystkie
te złe i podświadome myśli, których się nie wytłumaczyło i nie
zanegowało, mogła nadal siedzieć w niedostępnych częściach
mózgu i wyjść ze zdwojoną siłą. Kiedyś P był "pszczółką,
skaczącą z kwiatka na kwiatek". Przez to Buba wciąż
pęczniała i pęczniała. Ale dla X P nauczył się, co robić z
Bubą, bo chciał dla niego jak najlepiej. Tak, w miłości takie
mirakle***** nie są czymś niezwykłym.
– Co ci tam znowu za myśl wpadła? – zapytał
się, przyjmując poważniejszy wyraz twarzy.
– Ano... nagle sobie pomyślałem, że znudziło
ci się tutaj życie i że mnie zostawisz i wyjedziesz z powrotem do
Krakowa. Słusznie, bo zaczynam być już..
– To ty jednak jesteś głuptas! – przerwał
P i pocałował X prosto w usta. – Nie pamiętasz, wafelku? To był
mój pomysł, żeby się tutaj przeprowadzić. Dobrze się nam tu
żyje – mówił łagodnym głosem. – Dom jest, pracę mamy, nikt
nam nie przeszkadza. Ja tu jestem szczęśliwy i ani myślę się
stąd ruszać bez ciebie! Z każdą twoją Bubą kocham cię coraz
bardziej.
Jedyną bodaj osobą, która miała coś
przeciwko, był proboszcz, który na każdej niedzielnej mszy patrzył
się na P wrogo. Wrogo, bo P był ostrym antyklerykałem. Niektórzy
by się pytali, dlaczego antyklerykał uczęszcza na msze? Ja
twierdzę, że nie należy przewartościowywać niektórych pojęć;
antyklerykał to nie ateista. Wnętrze starych murów raciążeckiej
świątyni jest najlepszym miejscem do poszukiwania Boga i do
kontemplacji nad niegdysiejszą potęgą tej osady. Natomiast ruin
zamku już dawno nie nawiedza Biała Dama, tylko upita młodzież
gimnazjalna – a więc zero metafizyki, tylko proza życia
piątkowego, jeśli czytelnik wie, co mam na myśli.
– Chyba przejadę się na Bema do piekarni... –
podjął po chwili milczenia X
– A Buba?
– Jej w ogóle nie było, kochanie. To był
zwykły senny majak – powiedział X i wychylając w przód szyję i
tułów (tak, aby nie nanieść na swoje ubranie życiowej
substancji) odwzajemnił wcześniejszy pocałunek.
Czuł się tak, że byłby w stanie zlecieć po
owe bułki paralotnią. A mówiąc ściślej: zaczęły go swędzieć
barki – to rosły mu skrzydła, którymi bez problemu przebiłby
kaskady przeźroczystego powietrza, którymi dokonałby lotu nad
koronami świerków Ulicy Leśnej, którymi zleciałby łagodnym
torem z Wzgórza i szybował, szybował...
III
Do dzisiaj i tak uważam, że pierwociny, jakie
otrzymałem od X, są bardziej czyste i szczere od tego, co powyżej
można było przeczytać. Co innego powiedział sam ich autor:
– To, co napisałeś, jest bardzo eseistyczne,
a eseista to erudyta.
Odpowiedziałem mu:
– Gówniany eseista ze mnie, X Nie znam
życia... a życie to ciągłe próby, próby dokonywane na zewnątrz,
a nie wewnątrz siebie.
– Nieprawda – odparł łagodnie z uśmiechem.
– Taki jest już twój wiek. Musisz poczekać, twoje prawdziwe
życie dopiero się wykluwa. Ci, co siedzą naprzeciwko ciebie, mają
jeszcze gorzej, tak sądzę. Stąd też musisz pamiętać, że
równowaga jest w tym wszystkim najważniejsza. To może truizmy,
które od dawna znasz, ale myśli podzielane to myśli silniejsze.
Koniec.
Gwiazdeczki:
* tak, niefortunne jest zestawienie miejsca
(okolice) z czasem (godziny poranne)
** krajobraz
*** tak, takim znakiem opatrzyłem mężczyznę X
**** zdrobnienie od P
***** cuda
0 komentarze:
Prześlij komentarz