Przedstawiam kolejny fragment, tym razem to prototyp powieści o Wyspie Ra'scin, której akcja rozgrywa się w XVIII wieku. Jak na razie, postępy z pisaniem idą wolno, a to ze względu na to, iż historyczny czas akcji wymaga większych umiejętności i wiedzy, aby był przedstawiony realistycznie i bogato.
14 kwietnia, 1756 r. (albo Dzień pierwszy)
Zgodnie z Twoją wolą, najjaśniejszy, podjąłem się zadania rozwikłania kryzysu szargającego naszą bałtycką Wyspą Ra'scin. Lecz powagi sytuacji nie pojąłem nawet po odczytaniu (chaotycznego zresztą) listu Raythona Danteya', gubernatora wyspy. Nie znasz pewnie, panie, jego treści, oto więc przytaczam:
W naszej stolicy zadomowił się niewykrywalny morderca. Zabija cicho i tak, że nie pozostawia żadnych śladów. Nawet ciała na ostatnią posługę się nie ostają. Jaki jest cel jego czynów? Dlaczego jego czynom towarzyszą tak dziwne zjawiska: z zaoranej ziemi okolicznej warowni Grappa' wygrzebujemy codziennie szczątku ludzkie: kości, członki – jakby przed chwilą ucięte, świeże...
Wszyscy ukryci w swoich domach, ulice puste jak za czasów dziadów naszych pradziadów – gdy Czarna Śmierć szalała. Jedynym ostrzeżeniem od mordercy jest zamglony horyzont, bo właśnie we mgle zabija.
Straż jest bezradna, my, możni, jesteśmy bezradni.
Pomóżcie nam, bracia z Synto', oto bowiem przekleństwo padło na tę ziemię!
Osobliwy to przypadek. Odrzucam od razu udział rzekomych sił nadprzyrodzonych: myślę, że Dantey' celowo przejaskrawił obraz sytuacji, by przyspieszyć naszą interwencję. Nie pomyślał, że pole, które miast plonu, wydaje ludzkie truchło, mogło mieścić wcześniej cmentarz . Że zabójca mgły nie wywołuje, ale wykorzystuje dla swej ochrony za każdym razem podczas wykonywania tej, jakże ohydnej, praktyki. Za mało w niektórych ludziach światła, światła rozumu. Nawet najbardziej zawikłane zagadki i tajemnice tego świata da się rozwikłać za pomocą umysłu. Skąd ta plaga dewotów i staroświeckich zabobonników, którzy we wszystkich działaniach widzą czyn Boga, albo jakiejś siły wyższej? Wypleń tę złą siłę, najjaśniejszy!
Powrócę do sprawy mej misji. Z Gdańska, polskiego portu, wyruszyłem tego samego dnia dogodnym, rannym kursem na Ra'scin. Niezbyt długa to była żegluga, niespokojna jednak bardzo. Przed zmierzchem zbliżyliśmy się już do portu zwanego Vaska'. Stanowi on na tej wyspie największe skupisko ludności.
Złoty okrąg przebijający się przez sztormowe chmury, oświetlił zielony bór, zwany tutaj Lasami Południa (piękny to widok, ale przyznaj, o Wielki Gazdy' Do', że nic nie jest urokliwsze od twojego królewskiego miasta Synto'). Światło spowiło w końcu i port. Zszedłszy na małą szalupę, wiosłowaną przez kilkoro członków załogi, dopłynąłem do przystani – prawdziwego „salonu” miasta. Zaskoczył mnie przepych wszystkich tych komór celnych, karczm, stoczni etc. W większości murowane, zaprojektowane w dobrym stylu. Nie było mowy o jakichkolwiek brudnych, cuchnących rybią głową, rozpadających się drewnianych chatach. Co do ludzi - takowych w ogóle nie było. Czyżby zmiótł ich z ulic strach? A może wymarli? Tuż obok karczmy „Pod pijanym baronem“ (skądinąd również pustej) ujrzałem jedynie mężczyznę o przygarbionej sylwetce. Wypatrywał czegoś, a gdy jego wzrok utknął na mojej postaci, ożywił się i zbliżył do mnie. Przedstawił się jako Karabash Heyle', służący gubernatora Danteya'. Jego zadaniem było zaprowadzić mnie do posiadłości, gdzie miałem, jak pewnie wiesz, rezydować na czas śledztwa. Sprawiał wrażenie uprzejmego, ale jednocześnie chłodnego i ascetycznego. Mówił oszczędnie i krótko odpowiadał na moje pytania.
- Czy ktoś oprócz Gubernatora wie o moim przybyciu?
- Nie, Panie. Ja sam żem posłyszał o tobie dopiero dzisiaj, a tożsamość i przyczyna pańskiego przyjazdu obca mi jest – odparł podnosząc moje skromne bagaże.
Informacja ta uspokoiła mnie na duchu. Wiesz dlaczego, panie? Bo zyskałem nierozpoznawalność, która jest ważna w początkowej fazie śledztwa. Niektórym twoim poddanym dziwnie zamykają się usta i zawodzi pamięć, gdy dowiadują się, że mają zeznawać przed osobą królewskiego wysłannika.
Zatem, aby księżyc i niebezpieczna noc nas nie zaskoczyła, bez zbędnego zwlekania, ruszyliśmy w kierunku południowo – wschodnim brukowaną drogą, odgrodzoną od wybrzeża niskim, kamiennym murem. Ciągnęły się naprzeciw nas kolejne budynki, (zamknięte) stragany handlarzy rybą i jantarem. Po chwili przekroczyliśmy południową bramę miejską. Strażnicy widząc znajomą postać Karabasha' bez wahania nas przepuścili. Ich twarze, blade i zmęczone, podkrążone powieki i przekrwione oczy wyrażały lęk i beznadzieję. Ciężka jest ich dola, Mój Władco, bardzo im współczuję! Twoje państwo jest tak bezpieczne, że nawet przed Pałacem Królewskim może swobodnie poruszać się motłoch, bez strachu o jakąkolwiek szkodę. Nie potrzeba odgradzać się od gminu wysokim murem, najmować garnizon straży - twoje życie jest z zachowaniem cnót wszelkich, dlatego można je uczynić jawnym i transparentnym.
Dalsza część drogi była już zgoła odmienna, wkroczyliśmy tam, gdzie cywilizacja całkowicie ustąpiła naturze. Szliśmy krętą ścieżką, wiodącą w górę, w otoczeniu wysokich sosen, z których dolnej części pnia nie wyrastały żadne pędy, za to tak chciwie ścigały się o światło na szczytach. Towarzyszyły nam odgłosy grząskiego błota, ślizgającego się pod obuwiem. Muszę ze wstydem przyznać, że lokaj noszący moje bagaże ani razu się nie zachwiał, podczas gdy ja kilkakroć bliski byłem zdradzieckiego i upokarzającego upadku.
Posiadłość Gubernatora ukryta jest za drzewami Lasów Południa, osadzona na skraju ogromnego, skalistego klifu. Jest to obszerny, kilkukondygnacyjny budynek, zaprojektowany na starą bardzo modłę, po czym wnoszę, że liczy sobie co najmniej kilka pokoleń. Zewnętrzne ściany są, w jednej trzeciej części otynkowane, w pozostałych dwóch trzecich pokryte szarymi cegłami, po których wije się bluszcz. Dręczyła mnie jedna rzecz: dlaczego najważniejsza, najmajętniejsza osoba na wyspie nie posiada żadnego ogrodu, na którym można by zawiesić z przyjemnością oko? Nawet angielskiego, który by, w tym przypadku, zlewał się osobliwie z owymi Lasami i tworzył...
Nie, czas skończyć z tym ciągłym porównywaniem! Znaczne to bowiem marnotrawstwo inkaustu. My, awalończyzy z Synto' i oni, awalończyzy z Ra'scin: jesteśmy przedstawicielami jednego narodu, ale cywilizacyjnie różnimy się. Tutaj panuje jeszcze duch poprzedniej epoki...