W piaskowej, pustej komnacie zaczynają rozbrzmiewać fale koto i harf. --- Drgają, rozpływają się w uszach, nachodzą z różnych stron, przeistaczają powietrze w eter. Ściany cierpliwie przyjmują te dźwięki edeńskie, lecz i odbijają je wdzięcznie, komponując nowe akordy z odcieni odcieni.
Na podłogach porozkładane skóry tygrysów i innych drapieżników. Na ich miękkości rozkłada się sposobem rzymskim moja sfora, ludność mojego seraju, wpatrzona we mnie --- siedzącego dumnie na tronie z mlecznego marmuru i złota. Ja przewodzę, ja jestem autorytet; tak jest, albo przynajmniej chcę, żeby tak było.
Ja mam twarz bladą, bliznami już przyblakłymi naznaczoną, ale natchnioną spokojem. Oddech ulgi długi, spokojny, wolny.
- Półtora roku, towarzysze wszyscy moi, siostry i bracia - ozwałem się a instrumenty milknęły powoli, a za nimi odeszło i echo. - Półtora roku...
Dla mojego krótkiego wzroku niewidoczne są głębie wnętrza, ginące w mroku. Tam płażą się tkanki tych, których pokonałem.