Dostrzegam wielką i nieprzydatną szkodę w przypadkowym samobiczowaniu siebie. Tego nie chciałbym już więcej praktykować. No ale to, co nieświadome było raz, drugi raz przeistoczy się w coś świadomego, ale pod tym względem, że nie popełnię tego drugi raz. Zainteresowani wiedzą, niezainteresowani się domyślają.
Ostatnio zauważyłem, że stałem się personą bardziej dynamiczną (w swej zmienności) niż kiedykolwiek. Ta dynamiczność sprawiła, że już nie prowadzę takiego uporządkowanego życia, jak kiedyś. A w moim przypadku, uporządkowane (jednak nie do sztywnych granic) życie, jest w skutkach zbawienne. Taki wniosek wysuwam wyłącznie z tego, jak wspominam te okresy uporządkowania: bardzo dobrze. Myślę, że trzeba wytłumić ruchy wahadła mojego życia, skierować je na jakiś jeden (to, czy będzie właściwy, nie dowiem się od razu) tor. Samemu chyba mi się nie uda.
Moja dawna przyjaciółka, L*, pisała kiedyś wiersze, marzyła o jakiejś własnej epopei. Zaleczyła swoją nerwicę, przestała odczuwać potrzebę pisania. Pisania, które okazało się dla niej pewną formą ekspresji, biorącej swoje źródło w chorobie. Skończyła się choroba, skończyło się źródło. Ja też jakoś ucichłem. Kiedyś byłem, w każdym razie, aktywniejszy na tym polu. Ale nie sądzę, że moje "źródło" (nieistotnie, skąd pochodzi) się skończyło. Brak mi na to wszystko energii, wcale nie "weny" (nie lubię tego słowa). Chęć jest, ale jeszcze długa droga do czynu. Nad przyczynami tego marazmu nie zamierzam się rozwodzić, zarówno w myślach, jak i tutaj, przed Czytelnikami, chciałbym tylko znaleźć sposób na jego rozwiązanie. Ale jest to trudne: zawsze nadarza się jakaś przeszkoda.
Taka oto garść refleksji - napisana, aby nieco wypełnić tę pustkę na moim blogu.